27 marca 2013

01. O krok od Liceum Al Capone


Nienawidzę tych ludzi - gwaru ich rozmów, szeptów za plecami, kartek, które podają sobie na lekcjach. Nienawidzę tej szkoły, stołówki i nawet szafek stojących gdzieś na korytarzach.  Głowa boli mnie okropnie od hałasu panującego dookoła. Mam wyjątkowo czuły słuch, który ZDECYDOWANIE nie jest przydatny w liceum.
. 
Wyjmuję z kieszeni mojego rozlatującego się iPoda, by chociaż w minimalnym stopniu zagłuszyć gwar panujący na stołówce. Rozplątując słuchawki obserwuję to, co dzieje się dookoła mnie. Zawsze siedzę na tym samym miejscu, w kącie pomieszczenia. Dzięki temu mogę mieć chociaż chwilę spokoju. No cóż, przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. Wkładam słuchawki do uszu i włączam losowy kawałek. Gwar rozmowy cichnie, dzięki wrzeszczącemu po niemiecku mężczyźnie. Z jego pełnego furii krzyku nie rozumiem nic, lecz jestem mu wdzięczna za chwilę wytchnienia od wszechobecnego hałasu.
     
Skubiąc moją sałatkę obserwuję wszystko, co dzieje się dookoła. Meredith Slayer, przewodnicząca samorządu szkolnego, z ogromnym zaangażowaniem próbuje powiesić plakat informujący o szkolnym konkursie talentów. Napis „obecność obowiązkowa” wcale nie poprawia mi humoru. Świetnie, myślę, nie ma to jak oglądanie pryszczatych nastolatków marzących o sławie.  Meredith kołysze się na drabinie. Wszyscy bez wyjątku wstrzymują oddech.  Spadnie. Nie ma innego wyjścia. Złamana noga, może ręka powstrzyma ją od robienia zamieszania w szkole.  Drabina przewraca się, a razem z nią Meredith.
 
Parę sekund później, gdy uczniowie dostrzegają, co się stało, grupa osób podbiega do dziewczyny. Meredith nie płacze, jest bardzo zszokowana. Sałatka przestaje mi smakować, więc wstaję powoli  z krzesła, przekładam moją czarną torbę przez ramię, biorę tacę z posiłkiem i zmierzam do kosza. Próbuję przepchać się przez tłumek otaczający przewodniczącą szkoły. Cudem omijam grupę panikujących nastolatków i wyrzucam resztki do kosza. Przypadkiem wyszarpuję sobie słuchawki z uszu.
 - No,no, Aurelia Clockville przyczynia się do zakłady ludzkości.
Gwałtownie odwracam się do tyłu. Przede mną stoi niska, rudowłosa dziewczyna z wysoko uniesioną głową.  Kojarzę ją, chyba chodzi ze mną na francuski. Jestem zaskoczona tym, że pamięta moje imię i co więcej- wymówiła je poprawnie.
 - Słucham?
 - Wiesz, ile osób dałoby się pokroić, by ich bliscy mogli zjeść coś takiego? – lamentuje.  – Co z tobą jest nie tak?
Schylam się, by zdjąć jakiś papierek z glanów. Mam ochotę roześmiać jej się w twarz. Jestem zaskoczona, że nie bała się do mnie odezwać  - większość ludzi po prostu mnie unika, poza tym nie interesują mnie głodne dzieci.  Nagle ktoś popycha mnie do przodu. Widocznie dziki tłumek wokół Meredith rozchodzi się. Cudem odzyskuję równowagę
 - Słuchaj, zawsze możesz wyjąc to z kosza i zrobić z tym coś pożytecznego. Nie marnuj mojego czasu, dziewczynko. 
Rudowłosa otwiera usta, widocznie nie mogąc pogodzić się z moją reakcją. Chyba sądzi, że z pokorą wyjmę sałatkę i zadeklaruję, że od dziś będę szalonym ekologiem. Życie bywa okrutne. Dziewczyna zamyka usta, gdy zakładam ponownie słuchawki. Ruda chyba zaczyna coś krzyczeć, lecz ja odwracam się gwałtownie. Wpadam na kogoś, uderzając go przypadkiem ręką i słyszę okropny pisk. Moim oczom ukazuje się Meredith, wcale nie wyglądająca na obolałą. No tak- głupi ma zawsze szczęście 
 - Ty głupia szmato! -  krzyczy łapiąc się za rękę.
 - Jakiś problem? Spoglądam na nią, mrużąc oczy. Jej platynowe włosy, na które pada słońce, rażą mnie niemiłosiernie. Dlaczego inni uczniowie tego nie dostrzegają?
 - Nie widzisz, że jestem poszkodowana? Musze dostać się do pielęgniarki!
 - Tobie pomoże tylko psychiatra, skarbie- Uśmiecham się słodko.
 - Zamknij się, głupia czarownico.  Twoich starych w życiu nie byłoby stać na psychiatrę. Nadal pracują w tej starej fabryce? 
Meredith szarpie mnie za włosy.  Bez zastanowienia uderzam ją pięścią w twarz. Ma na sobie tyle tapety, że z pewnością nie stanie jej się nic złego.  Stoję w miejscu i obserwuję wszystko to, co dzieje się wokół mnie. Nie umyka mi żaden, nawet najdrobniejszy szczegół - jak zawsze. Widzę Meredith upadającą do tyłu, w ramiona jakiegoś zszokowanego pierwszaka w kwadratowych okularach i zielonej, kraciastej koszuli. Samorząd szkolny szuka jakiegoś nauczyciela. Ludzie kręcą się wokoło nie wiedząc, co robić. Ruda skacze do mnie i wyciąga mnie ze stołówki. Jestem lekko oszołomiona moją impulsywnością, więc dziewczyna radzi sobie ze mną bez problemu. Zmierzamy w stronę wyjścia ze szkoły. Gdy wokół nas nie ma już tylu ludzi, odzywa się:
 - Masz przejebane- Splata przed sobą ręce. Dziewczyna próbuje być poważna, lecz zdradzają ją jej zielone, śmiejące się oczy.
 - Nie pierwszy i nie ostatni raz. Od dziś będziesz mnie śledziła?
Ruda puka się w głowę palcem wskazującym.
 - Ratuję cię, głupia buntowniczko!
 - Sama sobie poradzę - burczę - Nie potrzebna mi pomoc. Radzę sobie sama. Zawsze.
 - Super. Coś jeszcze? - Rudzielec śmieje się.
 - Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz.  Najpierw masz do mnie pretensje, że nie dbam o dobro świata. Później ratujesz mnie od Platynowej Mary, która prawdopodobnie teraz robi raban w całej szkole. Na końcu uprowadzasz mnie ze szkoły i mnie wyśmiewasz. Nie potrzebuję łaski, serio. 
Błyszczące oczy Rudej stają się smutne, a ich kolor zaczyna przypomnieć brudną rzekę z odpadkami. 
 - Chciałam pomóc – mówi łamiącym się głosem
 - Ja nie potrzebuję pomocy! - krzyczę. Poprawiam moją torbę na ramieniu i biegnę do domu, nie reagując na jej krzyk.

Gdy wpadam do domu, widzę rodziców siedzących w salonie. Mama siedzi na fotelu, twarz ma schowaną w dłoniach. Kiedy jest smutna, wygląda o wiele starzej. Jej oczy stają się czarnymi dziurami żalu- wystarczy w nie spojrzeć, a twoje serce rozpada się na kawałki. Byłaby piękną kobietą, gdyby tylko nie spędzała całych dni w okropnej fabryce na przedmieściach, gdzie przebywa każdego dnia po kilkanaście godzin. Kiedyś miała bardzo długie czarne włosy, lecz ścięła je, gdy zaczęły przeszkadzać jej w pracy. Moja mama pozostała piękna. Tylko, że ej piękno jest przejmująco smutne. Mój ojciec jest dość korpulentnym mężczyzną. Kiedyś miał rude włosy, lecz dziś na jego głowie została ich tylko garstka, która straciła swój dawny kolor. Jest ochroniarzem w fabryce, w której pracuje moja rodzicielka. W teorii powinien pilnować budynku- w praktyce przez większość dnia dźwiga ciężkie skrzynie.
 
Mama prostuje się, gdy słyszy moje kroki.  Jest jeszcze smutniejsza niż zazwyczaj. Nie dziwię się, że dyrektor Hanks zadzwonił do nich do pracy. Zaatakowałam uczennicę. Regulamin szkoły stawiał sprawę jasno. Na moją korzyść z pewnością nie wpływa fakt, że nie jest to pierwsza taka sytuacja. Jestem natomiast zszokowana faktem, że oboje moi rodzice zwolnili się w tym dniu z pracy. Ostatni raz taka sytuacja zdarzyła się osiem lat temu…
- Siadaj – mówi tata. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś?
 - Tato, ona sprowoko…
 - Nie obchodzi mnie to! Zostałaś wyrzucona ze szkoły, głupia gówniaro!
Nie jestem zszokowana. Tata ma prawo być wściekły.  Zawsze zależało mu na moich stopniach, lecz odnoszę wrażenie, że teraz chodzi o coś innego…
 - Taki wstyd – mówi mama. – Jak ja mam pokazać się w pracy? Co wszyscy powiedzą?
Nie wiem, co powinnam zrobić. Przeprosić? Wyjść z pokoju? Jak zwykle zdanie obcych ludzi jest dla nich najważniejsze. Stoję oparta o ścianę, ze spuszczoną głową. Czekam. Niech tata ochłonie, a wtedy wszystkie emocje opadną. Jestem na siebie wścieła. Przecież doskonale wiedziałam, że nie dostanę drugiej szansy. Nagle robi mi się biało przed oczami. Jest mi gorąco, duszno i nie dam rady stać. Osuwam się po ścianie. Słyszę krzyk taty, lecz nie widzę już nic.
 
Czuję okropny ból głowy, jak gdybym mocno oberwała od kogoś młotkiem. Otwieram moje powieki z wielkim trudem. Fala białego światła oślepia mnie. Odruchowo zamykam oczy. Ponawiam próbę, tym razem udaje mi się zobaczyć nieco więcej. Jestem w jakimś białym pomieszczeniu. Rozglądam się dookoła. Pod ścianą mama śpi na krześle. Wygląda na to, że znalazłam się w szpitalu. Cudnie. Ale… Co ja tu robię?


Nagle przypominam sobie wszystkie wydarzenia. Uderzyłam Platynową Mary, pokłóciłam się z Rudą, wróciłam do domu, rozmawiałam z rodzicami i prawdopodobnie zemdlałam. Nagle do sali wchodzi młody lekarz.
 - Dzień dobry. Jak się czujesz?
 - Dobrze, tak myślę. Trochę boli mnie głowa - Nie było sensu kłamać - Ile spałam?
 - Dość długo- odpowiada wymijająco lekarz. - Zasłabłaś. Niestety, nie jesteśmy pewni z jakiego powodu. Prawdopodobnie była to reakcja organizmu na stres i przemęczenie,
 - Kiedy będę mogła wrócić do domu? - pytam z nadzieją. Szpital to kolejny punkt do mojej listy rzeczy, których nienawidzę
 - Możliwe, że już dziś. Pielęgniarka zaraz zaprowadzi cię na badania. Nie zajmie to zbyt wiele czasu.
Lekarz wychodzi. W tym czasie budzi się moja mama. Otwiera szeroko oczy i podchodzi do szpitalnego łóżka.
 - Aurelia, kochanie. Tak się martwiłam. Jak się czujesz?
 - Ja… Całkiem dobrze. Lekarz powiedział, że może dziś wrócę do domu – przerywam na chwilę. – Mamo, co z tatą? Dlaczego ty nie jesteś w pracy?
 - On też się martwi kochanie, chociaż jest w pracy – odpowiada mama mętnym tonem. – Zamieniłam się z Helen.
 - Co ze szkołą? – pytam, ukrywając niepokój. Ton mamy lekko mnie przeraził.
W naszym mieście są tylko 3 szkoły średnie.  Dla dzieci uzdolnionych, dla przeciętniaków i dla przyszłych kryminalistów. Nie mam szans, aby dostać się do szkoły dla uzdolnionych dzieciaków. Chyba wydałam na siebie wyrok.  Kim zostanę? Morderczynią? Złodziejką? Prostytutką?
 - Rozmawiałam z dyrektorem - odpowiada po chwili mama - Możesz zostać w szkole, pod warunkiem, że przez miesiąc będziesz pomagała w szkole woźnemu. To forma prac społecznych.
 - Super, dzięki. Lepsze to niż Liceum Al Capone… - Mama krzywi się słysząc tę nazwę.
 - Nie mów tak, to nie jest żadne liceum Al Capone, te dzieciaki są normalne, ale…
 - Tak, tak. Są z trudnych rodzin. Rozumiem.
Do sali wchodzi niska, czarnoskóra pielęgniarka. Wita się z nami i zabiera mnie na rutynowe badania.


Ze szpitala wychodzę w towarzystwie mamy. Wsiadamy w nasz stary samochód i ruszamy ku domowi. Ze starego radia leci „Sweet Home Alabama”. Wpatruję się tępo w widoki za oknem.  Nie mam na nic ochoty. Perspektywa sprzątania szkoły nie jest taka tragiczna jak mogłoby się wydawać.  Dobija mnie zaś myśl, że muszę wrócić do szkoły. Jestem teraz tam wrogiem publicznym numer jeden - z pewnością. Naraziłam się królowej szkoły, co więcej uderzyłam ją. Nigdy nie byłam lubianą osobą, ludzie nie dostrzegali mnie, umykałam ich uwadze. Teraz mnie zauważyli… Mam nadzieję, że Ruda nie będzie za mną łazić. Może potraktowałam ją zbyt ostro? Skąd mam to wiedzieć?! Nigdy nie miałam przyjaciółki, ani nawet koleżanki. Co się robi ze śledzącymi cię rudzielcami?
                 
Mama wysadza mnie na przystanku, a sama pędzi do pracy. „Fabryczne osiedle” tak wszyscy nazywają tę okolicę. Prawdopodobnie, dlatego, że dorośli mieszkańcy pracują w okolicznym zakładzie. Stare, zniszczone domy i często zaniedbane podwórka- to częsty widok, który nikogo nie dziwi. Chodnik zwykle pomalowany kredą przez dzieci, jest dziś zupełnie czysty, ponieważ ostatnimi czasy często pada. Zawsze jestem pozytywnie zaskoczona determinacją tych dzieciaków. Pomimo tego, że ich dzieła niedługo zmyje ulewny deszcz, one cierpliwie tworzą nowe rysunki.
            
Nadal idąc szybkim krokiem mijam „stypiarnię”, czyli miejsce spotkań młodzieży z Liceum Al. Capone. Rozlatujący się budynek ze starymi, cuchnącymi meblami w środku.  Nienawidzę tych ludzi, chociaż nie rozmawiałam z nimi przez osiem lat. Zaciskam pięści i znowu zaczynam biec.
Wchodzę po stopniach na werandę i otwieram drzwi. Czuję zapach mojego domu. Jestem u siebie. Wbiegam po stopniach do mojego pokoju. Widzę znajome, szare ściany pokryte czarnymi zawijasami wyglądającymi jak kwiaty. Pomalowałam ten pokój całkowicie samodzielnie i jestem niesamowicie dumna z tego dzieła. Widzę też bardzo stare brązowe meble, zniszczone łóżko i biurko poplamione farbami. Za oknem robi się coraz cieplej. Rzucam torbę na łóżko, zdejmuję buty, chwytam w rękę bieliznę, stare dresy, ogromną koszulkę i ruszam do łazienki, którą dzielę z rodzicami. Rozbieram się, rzucam ciuchy do kosza na pranie i spoglądam lustro. Wyglądam przerażająco. Moja niesamowicie blada cera, ma szarawy odcień. Brązowe oczy patrzą jakoś smutno, a moje czerwone włosy, niegdyś czarne, teraz są poplątane.
-Smaż się w piekle – burczę do swojego odbicia.
Wchodzę pod prysznic, odkręcam wodę i próbuję zapomnieć o szkole - przecież jest piątek.


Leżę na brzuchu i wtulam głowę w poduszkę. Plecy pieką mnie niesamowicie. Czuje się jakbym leżała cały dzień na słońcu. Lekarz nie wspominał, że coś takiego może się zdarzyć.  Sięgam po iPoda, a w oczy rzuca mi się data; już dziś jest 14.04.
-Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin Aurelio – szepczę do siebie.
Wkładam do uszu słuchawki i włączam „Stairway to Heaven”. Nadal nie mogę zasnąć.  Plecy pieką mnie coraz bardziej.  Z bólu gryzę poduszkę. Co się dzieje? Nie będę budziła rodziców, poczekam do rana. Czy ja płonę? Wydaje mi się, że tak. Jest coraz gorzej, ale w końcu zasypiam.
 

Jest mi przeraźliwie zimno. Okna są zamknięte, tak jak drzwi. Wracam do łóżka, lecz nie potrafię zasnąć ponownie.  Wyjmuję z szafy jakieś stare ciuchy i idę do łazienki.  Po cichu otwieram drzwi by nie obudzić rodziców. Zdejmuję ciuchy i już chcę wejść pod prysznic, lecz odruchowo zerkam w lustro.  Moje plecy… Robi mi się słabo. Biorę do rąk lusterko stojące na pralce i ustawiam się tak by zobaczyć moje plecy. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję.


Włosy mam spięte w kok, wiec idealnie widzę to, co pojawiło się na moich bladych plecach. Na tle srebrnych, wytatuowanych skrzydeł, między łopatkami znajduje się otwarty, złoty zegarek kieszonkowy. Na jego tarczy wpleciony został napis „timeleste ermenascare”. Wskazówki, na których znajdują się delikatne kwiatki, wskazują godzinę szóstą.  Łańcuszek zegarka, zbudowany jest  z małych okręgów. Ciągnął się właściwie przez całą środkową część pleców. Wewnątrz obszaru zaznaczonego łańcuszkiem znajdują się złote odgałęzienia przypominające pędy kwiatów. Przepiękne zawijasy zdecydowanie zwracają na siebie uwagę.
Widziałam już kiedyś ten sam motyw, lecz nie potrafię określić gdzie. Wiem, że widziałam go dawno, ale…To nie może być prawda. To się nie dzieje. Co się stało tamtej nocy? Skąd wziął się ten piękny tatuaż?
 
~~~~~~
Stało się- wysłałam w świat pierwszy rozdział. Prawda jest taka, że pomysł na opowiadanie "Córka czasu" powstał ponad rok temu, a rozdział na opublikowanie czeka dziewięć miesięcy. Mam nadzieję, że moja twórczość przypadnie Wam do gustu. Zachęcam do wyrażania swoich opinii w komentarzach. :) Zerknijcie również na prawą stronę bloga.
PS. Bardzo proszę- zwracajcie mi uwagę na błędy, które popełniam. Dzięki temu uniknę ich w przyszłości.