Nienawidzę
tych ludzi - gwaru ich rozmów, szeptów za plecami, kartek, które podają sobie
na lekcjach. Nienawidzę tej szkoły, stołówki i nawet szafek stojących
gdzieś na korytarzach. Głowa boli mnie
okropnie od hałasu panującego dookoła. Mam wyjątkowo czuły słuch, który ZDECYDOWANIE nie jest przydatny w
liceum.
.
Wyjmuję
z kieszeni mojego rozlatującego się iPoda, by chociaż w minimalnym stopniu
zagłuszyć gwar panujący na stołówce. Rozplątując słuchawki obserwuję to, co
dzieje się dookoła mnie. Zawsze siedzę na tym samym
miejscu, w kącie pomieszczenia. Dzięki
temu mogę mieć chociaż chwilę spokoju. No cóż, przynajmniej na tyle, na ile
jest to możliwe. Wkładam słuchawki do uszu i włączam losowy kawałek. Gwar rozmowy cichnie, dzięki wrzeszczącemu po
niemiecku mężczyźnie. Z jego pełnego furii krzyku nie rozumiem nic, lecz jestem
mu wdzięczna za chwilę wytchnienia od wszechobecnego hałasu.
Skubiąc
moją sałatkę obserwuję wszystko, co dzieje się dookoła. Meredith Slayer, przewodnicząca samorządu szkolnego, z ogromnym zaangażowaniem próbuje powiesić
plakat informujący o szkolnym konkursie talentów. Napis „obecność obowiązkowa”
wcale nie poprawia mi humoru. Świetnie, myślę, nie ma to jak oglądanie
pryszczatych nastolatków marzących o sławie.
Meredith kołysze się na drabinie. Wszyscy bez wyjątku wstrzymują oddech. Spadnie. Nie ma innego wyjścia. Złamana noga,
może ręka powstrzyma ją od robienia zamieszania w szkole. Drabina przewraca się, a razem z nią
Meredith.
Parę
sekund później, gdy uczniowie dostrzegają, co się stało, grupa osób podbiega do
dziewczyny. Meredith nie płacze, jest bardzo zszokowana. Sałatka przestaje mi
smakować, więc wstaję powoli z krzesła,
przekładam moją czarną torbę przez ramię, biorę tacę z posiłkiem i zmierzam do
kosza. Próbuję przepchać się przez tłumek otaczający przewodniczącą szkoły.
Cudem omijam grupę panikujących nastolatków i wyrzucam resztki do
kosza. Przypadkiem wyszarpuję sobie słuchawki z uszu.
- No,no,
Aurelia Clockville przyczynia się do zakłady ludzkości.
Gwałtownie
odwracam się do tyłu. Przede mną stoi niska, rudowłosa dziewczyna z wysoko
uniesioną głową.
Kojarzę ją, chyba chodzi ze mną na francuski. Jestem zaskoczona tym, że
pamięta moje imię i co więcej- wymówiła je poprawnie.
- Słucham?
- Wiesz,
ile osób dałoby się pokroić, by ich bliscy mogli zjeść coś takiego? – lamentuje. – Co z tobą jest nie tak?
Schylam
się, by zdjąć jakiś papierek z glanów. Mam ochotę roześmiać jej się w
twarz. Jestem zaskoczona, że nie bała
się do mnie odezwać - większość ludzi po
prostu mnie unika, poza tym nie interesują mnie głodne dzieci. Nagle ktoś popycha mnie do przodu. Widocznie
dziki tłumek wokół Meredith rozchodzi się. Cudem odzyskuję równowagę
- Słuchaj,
zawsze możesz wyjąc to z kosza i zrobić z tym coś pożytecznego. Nie marnuj mojego czasu, dziewczynko.
Rudowłosa
otwiera usta, widocznie nie mogąc pogodzić się z moją reakcją. Chyba sądzi,
że z pokorą wyjmę sałatkę i zadeklaruję, że od dziś będę szalonym ekologiem.
Życie bywa okrutne. Dziewczyna zamyka usta, gdy zakładam ponownie słuchawki. Ruda chyba zaczyna coś krzyczeć, lecz ja odwracam się gwałtownie. Wpadam na kogoś,
uderzając go przypadkiem ręką i słyszę okropny pisk. Moim oczom ukazuje się
Meredith, wcale nie wyglądająca na obolałą. No tak- głupi ma zawsze szczęście
- Ty
głupia szmato! - krzyczy łapiąc się za rękę.
- Jakiś
problem? - Spoglądam na nią, mrużąc oczy. Jej platynowe włosy, na które pada
słońce, rażą mnie niemiłosiernie. Dlaczego inni uczniowie tego nie dostrzegają?
- Nie
widzisz, że jestem poszkodowana? Musze dostać się do pielęgniarki!
- Tobie
pomoże tylko psychiatra, skarbie- Uśmiecham się słodko.
- Zamknij
się, głupia czarownico. Twoich
starych w życiu nie byłoby stać na psychiatrę. Nadal pracują w tej starej
fabryce?
Meredith
szarpie mnie za włosy. Bez zastanowienia uderzam ją pięścią w twarz. Ma na sobie tyle tapety, że z pewnością nie stanie jej się nic złego. Stoję w miejscu i obserwuję wszystko to, co
dzieje się wokół mnie. Nie umyka mi żaden, nawet najdrobniejszy szczegół - jak
zawsze. Widzę Meredith upadającą do tyłu, w ramiona jakiegoś zszokowanego
pierwszaka w kwadratowych okularach i zielonej, kraciastej koszuli. Samorząd
szkolny szuka jakiegoś nauczyciela. Ludzie kręcą się wokoło nie wiedząc, co
robić. Ruda skacze do mnie i wyciąga mnie ze stołówki. Jestem lekko oszołomiona
moją impulsywnością, więc dziewczyna radzi sobie ze mną bez problemu. Zmierzamy w
stronę wyjścia ze szkoły. Gdy wokół nas nie ma już tylu ludzi, odzywa się:
- Masz
przejebane- Splata przed sobą ręce. Dziewczyna próbuje
być poważna, lecz zdradzają ją jej zielone, śmiejące się oczy.
- Nie
pierwszy i nie ostatni raz. Od dziś będziesz mnie śledziła?
Ruda
puka się w głowę palcem wskazującym.
- Ratuję
cię, głupia buntowniczko!
- Sama sobie poradzę - burczę - Nie potrzebna mi pomoc. Radzę sobie sama. Zawsze.
- Sama sobie poradzę - burczę - Nie potrzebna mi pomoc. Radzę sobie sama. Zawsze.
- Super.
Coś jeszcze? - Rudzielec śmieje się.
- Słuchaj,
nie wiem, czego ode mnie chcesz.
Najpierw masz do mnie pretensje, że nie dbam o dobro świata. Później
ratujesz mnie od Platynowej Mary, która prawdopodobnie teraz robi raban w całej
szkole. Na końcu uprowadzasz mnie ze szkoły i mnie wyśmiewasz. Nie potrzebuję
łaski, serio.
Błyszczące oczy Rudej stają się smutne, a ich kolor zaczyna przypomnieć brudną rzekę z
odpadkami.
- Chciałam
pomóc – mówi łamiącym się głosem
- Ja
nie potrzebuję pomocy! - krzyczę. Poprawiam moją torbę na ramieniu i biegnę do
domu, nie reagując na jej krzyk.
Gdy
wpadam do domu, widzę rodziców siedzących w salonie. Mama siedzi na fotelu,
twarz ma schowaną w dłoniach. Kiedy jest smutna, wygląda o wiele starzej. Jej oczy stają się czarnymi dziurami żalu- wystarczy w nie
spojrzeć, a twoje serce rozpada się na kawałki. Byłaby piękną kobietą, gdyby
tylko nie spędzała całych dni w okropnej fabryce na przedmieściach, gdzie przebywa
każdego dnia po kilkanaście godzin. Kiedyś miała bardzo długie czarne włosy, lecz
ścięła je, gdy zaczęły przeszkadzać jej w pracy. Moja mama pozostała piękna. Tylko, że ej piękno jest przejmująco smutne. Mój
ojciec jest dość korpulentnym mężczyzną. Kiedyś miał rude włosy, lecz dziś na
jego głowie została ich tylko garstka, która straciła swój dawny kolor. Jest
ochroniarzem w fabryce, w której pracuje moja rodzicielka. W teorii powinien
pilnować budynku- w praktyce przez większość dnia dźwiga ciężkie skrzynie.
Mama
prostuje się, gdy słyszy moje kroki.
Jest jeszcze smutniejsza niż zazwyczaj. Nie dziwię się, że dyrektor
Hanks zadzwonił do nich do pracy. Zaatakowałam uczennicę. Regulamin szkoły
stawiał sprawę jasno. Na moją korzyść z pewnością nie wpływa fakt, że nie jest to pierwsza taka sytuacja. Jestem natomiast zszokowana faktem, że oboje moi rodzice
zwolnili się w tym dniu z pracy. Ostatni raz taka sytuacja zdarzyła się osiem
lat temu…
- Siadaj
– mówi tata. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś?
- Tato,
ona sprowoko…
- Nie
obchodzi mnie to! Zostałaś wyrzucona ze szkoły, głupia gówniaro!
Nie
jestem zszokowana. Tata ma prawo być wściekły.
Zawsze zależało mu na moich stopniach, lecz odnoszę wrażenie, że teraz
chodzi o coś innego…
- Taki
wstyd – mówi mama. – Jak ja mam pokazać się w pracy? Co wszyscy powiedzą?
Nie
wiem, co powinnam zrobić. Przeprosić? Wyjść z pokoju? Jak zwykle zdanie obcych ludzi jest dla nich najważniejsze. Stoję oparta o ścianę, ze spuszczoną
głową. Czekam. Niech tata ochłonie, a wtedy wszystkie emocje opadną. Jestem na siebie wścieła. Przecież doskonale wiedziałam, że nie dostanę drugiej szansy. Nagle robi mi się biało przed oczami. Jest mi gorąco, duszno i nie dam
rady stać. Osuwam się po ścianie. Słyszę krzyk taty, lecz nie widzę już nic.
Czuję okropny ból głowy, jak gdybym mocno oberwała od kogoś młotkiem. Otwieram
moje powieki z wielkim trudem. Fala białego światła oślepia mnie.
Odruchowo zamykam oczy. Ponawiam próbę, tym razem udaje mi się zobaczyć nieco
więcej. Jestem w jakimś białym
pomieszczeniu. Rozglądam się
dookoła. Pod ścianą mama śpi na krześle. Wygląda na to, że znalazłam się w
szpitalu. Cudnie. Ale… Co ja tu robię?
Nagle
przypominam sobie wszystkie wydarzenia. Uderzyłam Platynową Mary, pokłóciłam
się z Rudą, wróciłam do domu, rozmawiałam z rodzicami i prawdopodobnie zemdlałam. Nagle do sali
wchodzi młody lekarz.
- Dzień
dobry. Jak się czujesz?
- Dobrze,
tak myślę. Trochę boli mnie głowa - Nie było sensu kłamać - Ile spałam?
- Dość długo- odpowiada wymijająco lekarz. - Zasłabłaś. Niestety, nie jesteśmy pewni z jakiego powodu. Prawdopodobnie była to reakcja organizmu na stres i przemęczenie,
- Kiedy
będę mogła wrócić do domu? - pytam z nadzieją. Szpital to kolejny punkt do mojej listy rzeczy, których nienawidzę
- Możliwe,
że już dziś. Pielęgniarka zaraz zaprowadzi cię na badania. Nie zajmie to zbyt wiele czasu.
Lekarz
wychodzi. W tym czasie budzi się moja mama. Otwiera szeroko oczy i podchodzi do szpitalnego łóżka.
- Aurelia,
kochanie. Tak się martwiłam. Jak się czujesz?
- Ja…
Całkiem dobrze. Lekarz powiedział, że może dziś wrócę do domu – przerywam na
chwilę. – Mamo, co z tatą? Dlaczego ty nie jesteś w pracy?
- On
też się martwi kochanie, chociaż jest w pracy – odpowiada mama mętnym tonem. –
Zamieniłam się z Helen.
- Co
ze szkołą? – pytam, ukrywając niepokój. Ton mamy lekko mnie przeraził.
W naszym mieście są tylko 3 szkoły
średnie. Dla dzieci uzdolnionych, dla
przeciętniaków i dla przyszłych kryminalistów. Nie mam szans, aby dostać się do
szkoły dla uzdolnionych dzieciaków. Chyba wydałam na siebie wyrok. Kim zostanę? Morderczynią? Złodziejką?
Prostytutką?
- Rozmawiałam
z dyrektorem - odpowiada po chwili mama - Możesz zostać w szkole, pod
warunkiem, że przez miesiąc będziesz pomagała w szkole woźnemu. To forma prac
społecznych.
- Super, dzięki. Lepsze to niż
Liceum Al Capone… - Mama krzywi się słysząc tę nazwę.
- Nie mów tak, to nie jest żadne
liceum Al Capone, te dzieciaki są normalne, ale…
- Tak, tak. Są z trudnych rodzin.
Rozumiem.
Do sali wchodzi niska,
czarnoskóra pielęgniarka. Wita się z nami i zabiera mnie na rutynowe badania.
Ze szpitala wychodzę w towarzystwie mamy.
Wsiadamy w nasz stary samochód i ruszamy ku domowi. Ze starego radia
leci „Sweet Home Alabama”. Wpatruję się tępo w widoki za oknem. Nie mam na nic ochoty. Perspektywa sprzątania
szkoły nie jest taka tragiczna jak mogłoby się wydawać. Dobija mnie zaś myśl, że muszę wrócić do
szkoły. Jestem teraz tam wrogiem publicznym numer jeden - z pewnością.
Naraziłam się królowej szkoły, co więcej uderzyłam ją. Nigdy nie byłam lubianą
osobą, ludzie nie dostrzegali mnie, umykałam ich uwadze. Teraz mnie zauważyli…
Mam nadzieję, że Ruda nie będzie za mną łazić. Może potraktowałam ją zbyt
ostro? Skąd mam to wiedzieć?! Nigdy nie miałam przyjaciółki, ani nawet
koleżanki. Co się robi ze śledzącymi cię rudzielcami?
Mama
wysadza mnie na przystanku, a sama pędzi do pracy. „Fabryczne osiedle” tak
wszyscy nazywają tę okolicę. Prawdopodobnie, dlatego, że dorośli mieszkańcy
pracują w okolicznym zakładzie. Stare, zniszczone domy i często zaniedbane
podwórka- to częsty widok, który nikogo nie dziwi. Chodnik zwykle pomalowany
kredą przez dzieci, jest dziś zupełnie czysty, ponieważ ostatnimi czasy często
pada. Zawsze jestem pozytywnie zaskoczona determinacją tych dzieciaków. Pomimo
tego, że ich dzieła niedługo zmyje ulewny deszcz, one cierpliwie tworzą nowe
rysunki.
Nadal
idąc szybkim krokiem mijam „stypiarnię”, czyli miejsce spotkań młodzieży z
Liceum Al. Capone. Rozlatujący się budynek ze starymi, cuchnącymi
meblami w środku. Nienawidzę tych ludzi,
chociaż nie rozmawiałam z nimi przez osiem lat. Zaciskam pięści i znowu
zaczynam biec.
Wchodzę po stopniach
na werandę i otwieram drzwi. Czuję zapach mojego domu. Jestem u siebie. Wbiegam
po stopniach do mojego pokoju. Widzę znajome, szare ściany pokryte czarnymi
zawijasami wyglądającymi jak kwiaty. Pomalowałam ten pokój całkowicie
samodzielnie i jestem niesamowicie dumna z tego dzieła. Widzę też bardzo stare
brązowe meble, zniszczone łóżko i biurko poplamione farbami. Za oknem robi się
coraz cieplej. Rzucam torbę na łóżko, zdejmuję buty, chwytam w rękę bieliznę,
stare dresy, ogromną koszulkę i ruszam do łazienki, którą dzielę z rodzicami.
Rozbieram się, rzucam ciuchy do kosza na pranie i spoglądam lustro. Wyglądam
przerażająco. Moja niesamowicie blada cera, ma szarawy odcień. Brązowe oczy patrzą
jakoś smutno, a moje czerwone włosy, niegdyś czarne, teraz są poplątane.
-Smaż się w piekle – burczę do swojego odbicia.
Wchodzę pod prysznic, odkręcam wodę i próbuję
zapomnieć o szkole - przecież jest piątek.
Leżę na brzuchu i wtulam głowę w poduszkę. Plecy
pieką mnie niesamowicie. Czuje się jakbym leżała cały dzień na słońcu. Lekarz
nie wspominał, że coś takiego może się zdarzyć.
Sięgam po iPoda, a w oczy rzuca mi się data; już dziś jest 14.04.
-Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych
urodzin Aurelio – szepczę do siebie.
Wkładam do uszu słuchawki i włączam „Stairway to Heaven”. Nadal nie mogę zasnąć.
Plecy pieką mnie coraz bardziej.
Z bólu gryzę poduszkę. Co się dzieje? Nie będę budziła rodziców,
poczekam do rana. Czy ja płonę? Wydaje mi się, że tak. Jest coraz gorzej, ale
w końcu zasypiam.
Jest mi przeraźliwie zimno. Okna są zamknięte, tak jak drzwi. Wracam do
łóżka, lecz nie potrafię zasnąć ponownie.
Wyjmuję z szafy jakieś stare ciuchy i idę do łazienki. Po cichu otwieram drzwi by nie
obudzić rodziców. Zdejmuję ciuchy i już
chcę wejść pod prysznic, lecz odruchowo zerkam w lustro. Moje plecy… Robi mi się słabo. Biorę do rąk
lusterko stojące na pralce i ustawiam się tak by zobaczyć moje plecy. Mam
wrażenie, że zaraz zemdleję.
Włosy
mam spięte w kok, wiec idealnie widzę to, co pojawiło się na moich bladych
plecach. Na tle srebrnych, wytatuowanych skrzydeł, między łopatkami znajduje się
otwarty, złoty zegarek kieszonkowy. Na jego tarczy wpleciony został napis
„timeleste ermenascare”. Wskazówki, na których znajdują się delikatne kwiatki,
wskazują godzinę szóstą. Łańcuszek
zegarka, zbudowany jest z małych
okręgów. Ciągnął się właściwie przez całą środkową część pleców. Wewnątrz
obszaru zaznaczonego łańcuszkiem znajdują się złote odgałęzienia przypominające
pędy kwiatów. Przepiękne zawijasy zdecydowanie zwracają na siebie uwagę.
Widziałam
już kiedyś ten sam motyw, lecz nie potrafię określić gdzie. Wiem, że widziałam
go dawno, ale…To nie może być prawda. To się nie dzieje. Co się stało tamtej
nocy? Skąd wziął się ten piękny tatuaż?
~~~~~~
Stało się- wysłałam w świat pierwszy rozdział. Prawda jest taka, że pomysł na opowiadanie "Córka czasu" powstał ponad rok temu, a rozdział na opublikowanie czeka dziewięć miesięcy. Mam nadzieję, że moja twórczość przypadnie Wam do gustu. Zachęcam do wyrażania swoich opinii w komentarzach. :) Zerknijcie również na prawą stronę bloga.
PS. Bardzo proszę- zwracajcie mi uwagę na błędy, które popełniam. Dzięki temu uniknę ich w przyszłości.
PS. Bardzo proszę- zwracajcie mi uwagę na błędy, które popełniam. Dzięki temu uniknę ich w przyszłości.