2 czerwca 2013

02. Bieg


Nie mam pojęcia, co się stało. Powoli unoszę rękę i delikatnie dotykam swoich pleców. Odnoszę wrażenie, że tatuaż został zrobiony dawno temu. Na plecach nie ma ani jednego zaczerwienienia, bądź podrażnionego punktu. Są one blade, jak zawsze. Podnoszę wzrok na moją twarz w lustrze i od razu zamykam otwarte ze zdziwienia usta. Nie sądziłam, że mogę być jeszcze bardziej blada niż jestem zazwyczaj. Mam ochotę się rozpłakać. Co się do cholery stało z moimi plecami?!
-Spokojnie Aurelia, spokojnie - szepcę do siebie. - Nic się nie stało, to tylko sen…

            Nagle wstrząsa mną zimny dreszcz. Odkładam lusterko na pralkę i przerażona wchodzę do wanny, aby wziąć prysznic. Odkręcam wodę. Po chwili strumień ciepłej wody spływa po moim, jeszcze przed chwilką, zmarzniętym ciele. Cholera, jeśli to jest sen, to mam nadzieję, że za chwilę się obudzę. Jakim cudem to „coś” znalazło się na plecach? Co jeśli zobaczą to rodzice? No cóż, nie było to mądre pytanie- oczywiście, że mnie zabiją. Ojciec nie specjalnie będzie chciał wierzyć w to, że po prostu tatuaż pojawił się sam w dniu moich urodzin. W pewnym momencie uświadamiam sobie, że stoję jak idiotka, marnując wodę. No pięknie, powinnam się umyć zamiast panikować.

  Po kilkunastu minutach wychodzę z wanny i natychmiast obwiązuję się granatowym ręcznikiem. Znowu jest mi przeraźliwie zimno. Szybko wycieram się, ale nie mogę się powstrzymać przed zerknięciem w lustro. To jednak nie jest sen. Mam na plecach tatuaż.  Obwiązuję ręcznikiem włosy i jak najszybciej ubieram się. Co mam zrobić? Na początku powinnam skorzystać z toalety. Tak, to dość doby punkt zaczepienia.

W domu nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Wędruję po moim pokoju bez celu. Gdy zaczynam odczuwać głód, skradam się do kuchni, starając się nie narobić hałasu. Otwieram puste szafki, chociaż wiem, że nic w nich nie ma. Na koniec dochodzę do wniosku, że tak naprawdę wcale nie mam ochoty jeść i wracam na górę. Kilka razy rozpoczynam sprzątanie pokoju, ale przyłapuję się na tym, że nic nie robię, tylko koncentruję się na nieszczęsnym nabytku na plecach. Nigdy nie lunatykowałam, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Pamiętam, że w nocy niesamowicie piekły mnie plecy i było mi zimno. Czy to możliwe, że to samo… urosło? Nie wierzę w bajki, serio. Intensywnie szukam jakiegoś logicznego rozwiązania. Uruchamiam komputer z nadzieją na odnalezienie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. 

Wyszukiwarka „Google” nie odnalazła żadnych wyników powiązanych ze słowami „Timeleste ermenascare” wytatuowanymi na moich placach. Yahoo!, Wikipedia, a nawet Facebook milczą. W ciągu dwóch godzin obejrzałam kilka tysięcy obrazków i zdjęć przedstawiających tatuaże, skrzydła, zegary, zegarki, łańcuszki, kwiatki i wskazówki. W Internecie nie ma najmniejszej wzmianki o przypadkach takich jak mój. Gdybym miała narysować mapę i punkt, w, którym się znajduję, narysowałabym kropkę i podpisała ją „Nic”. Idealne określenie obecnej sytuacji. Opieram się łokciami na biurku i chowam twarz w dłonie. To wszystko jest popieprzone. Co teraz powinnam zrobić? Dziś są moje siedemnaste urodziny, a ja dostałam w prezencie od losu tatuaż. Mam ochotę się rozpłakać, chociaż nie robiłam tego od ośmiu lat.
-Aurelia!- Słyszę wołanie mamy z kuchni. - Chodź na dół.
Wychodzi na to, że jednak nie udało mi się zachowywać za cicho. Wyłączam komputer, odsuwam siedzenie, zapominając podnieść je do góry. Ciarki przechodzą mnie po plecach, kiedy słyszę szuranie krzesła. Powolnym krokiem schodzę na dół. Od progu czuję wspaniały zapach. Mama krząta się po kuchni, przygotowując naleśniki. Na stole stoi gorąca bananowa czekolada. Moja rodzicielka odwraca się i obdarza mnie uśmiechem, który tak rzadko gości na jej twarzy.
-Wszystkiego najlepszego skarbie- mówi, przytulając mnie. - Jak się czujesz?
-Do... Dobrze - odpowiadam cicho.

Przez jedną, krótką chwilę, czuję, że jest tak jak kiedyś. Odnoszę wrażenie, że znów jestem dziewięcioletnią dziewczynką z długimi, czarnymi warkoczykami. Mama przygotowała moje ulubione danie i wszyscy są uśmiechnięci. Jest tak dużo powodów do smutku, a zarazem tak dużo powodów do bycia szczęśliwym. Lecz do pokoju wchodzi mój tata, jak zwykle z zagniewaną twarzą i już wiem, że moja mała podróż w czasie zakończy się równie szybko, jak się zaczęła. Czuję się tak, jak gdyby ktoś wynurzył mnie z gorącej kąpieli i wyrzucił na podwórko w zimny i deszczowy dzień.
-Życzę Ci, żebyś w końcu nabrała trochę rozumu- rzuca ojciec, biorąc do ręki kawę.
Spuszczam głowę w dół i siadam przy stole. Obejmuję dłońmi zielony kubek i delektuję się zapachem czekolady. Nie odpowiadam na słowa taty, staram się o nich nie myśleć. Mama także milczy, jak zwykle.
-Chociaż dla ciebie i tak jest za późno – dodaje, po chwili milczenia, bezbarwnym głosem.
 Chciałabym, aby kilka dni w roku było normalnych. Chciałabym po prostu zwyczajnej, domowej atmosfery. Zadowoliłabym się nawet jej namiastką. Zabieram się za jedzenie naleśników, które są ogromnym przysmakiem w naszym domu. Boje się myśleć, co byłoby gdyby mój Ojciec ujrzał to, co pojawiło się na moich plecach. Odruchowo poprawiam bluzkę. Nawet o tym nie myśl, karcę się w myślach, nie ma szans, że on zobaczy tatuaż. Czuję się niesamowicie winna, chociaż nie mam pojęcia, dla czego. To przecież, nie moja wina. Prawda? 

            Po skończonym posiłku odnoszę talerz do zlewu. Chcę już zacząć zmywać, lecz mama ponosi wzrok z nad posiłku i mówi spokojnym głosem:
-Aurelio, zostaw naczynia. Ja pozmywam. Usiądź, proszę cię.
Ojciec gwałtownie wstaje, rzuca gazetę na stół i, nie obdarzając nas nawet najmniejszym spojrzeniem, zmierza szybkim krokiem w stronę drzwi wyjściowych. Kilka sekund później obie słyszymy głośne trzaśnięcie drzwiami. Co się dzieje? Zszokowana siadam i patrzę się na mamę.
-Co się stało?
-Aurelio, posłuchaj… Nie chciałam ci wczoraj o tym mówić, bo zasłabłaś i byłaś w szpitalu. To jest już ponad nami – mama tłumaczy mi zmęczonym głosem. -Musimy to zrobić.
Patrzę się na jej twarz próbując domyślić się, o co jej chodzi. Jestem zbyt szokowana, by zadawać jakiekolwiek pytania.
-W twojej szkole nie istnieje coś takiego jak prace społeczne. Wyrzucono cię z niej.
 Odnoszę wrażenie, że moje serce przestało bić. Wczoraj nie zdawałam sobie sprawy z tego jak poważna jest to sprawa. Nie ma już dla mnie miejsca w szkole, której, co prawda, nienawidzę.  Nie chcą mnie tam, po tym jak uderzyłam platynową Mary. Miałam ochotę zacząć się śmiać. Jak silną władzę można uzyskać już w takim wieku? Gdybym uderzyła irytującego rudzielca, prawdopodobnie sprawa poszłaby w niepamięć. Przez te kilka sekund, podczas których nie pogodziłam się z poniżająca uwagą przewodniczącej, moja przyszłość legła w gruzach.  Wczoraj twierdziłam, że byłam o krok od Liceum Al Capone. To jednak prawda.  Tam skończę. Patrzę na mamę, po raz pierwszy od kilku minut. Ona bierze głęboki wdech i otwiera usta po raz kolejny, mówiąc:
-Nie możemy pozwolić na to, abyś trafiła do liceum dla trudnej młodzieży. Doskonale znasz naszą sytuację, Aurelio. Opinia naszej rodziny musi zostać nienaruszona. Nie możemy sobie pozwolić na bycie określanymi, jako rodzice kryminalistki.  Gdy wyjedziesz, sprawa się uspokoi.
-Co? Jak to wyjadę?- Pytam głośno.
-Zadzwoniłam wczoraj do ciotki Katherine, zgodziła się przyjąć ciebie na jakiś czas. Mieszka sześćset kilometrów od nas, jednak będziemy się często widywać- mówi bardzo szybko. - Pójdziesz tam do szkoły.
-Kim jest Katherine? Nie mam przecież żadnej ciotki! - Zaczynam krzyczeć. - To nie jest sprawiedliwe!
- To daleka rodzina - tłumaczy cierpliwie mama. - Poza tym nie karzemy cię za to, że wróciłaś do domu kwadrans po wyznaczonym czasie. Ponosisz odpowiedzialność za pobicie uczennicy, Aurelio.  Każda sekunda Twojego życia ma wpływ na przyszłość.  Teraz idź na górę i błagam, nie denerwuj ojca.
Mama wstaje i zaczyna sprzątać ze stołu. Podnoszę się z miejsca, biegnę do swojego pokoju i zatrzaskuję za sobą drzwi. Siadam na łóżku i wpatruję się osłupiała w okno. Co to wszystko znaczy? Rodzice wyganiają mnie z domu. Dobrze, może nie dosłownie, ale mniej więcej tak to widzę.  Mama nigdy nie mówiła o żadnej kuzynce, a tu nagle pojawia się ciotka Katherine, mieszkająca tak daleko. „Będziemy się często widywać”- mówiła. Obie wiemy, że to nie prawda. Ojciec nigdy nie pozwoli nam wydać tylu pieniędzy na podróże. Nie żyjemy w średniowieczu, pewnie będziemy mogły dzwonić i pisać e-maile. Muszę założyć mamie pocztę internetową.  Nie potrafię sobie tego wyobrazić.  Dobę temu siedziałam w szkolnej stołówce jedząc sałatkę i słuchając muzyki. Teraz leżę na łóżku myśląc o przeprowadzce, do kobiety, której nigdy nie widziałam.  No cóż, do dziś nie miałam nawet pojęcia o jej istnieniu…  

            Przez to wszystko prawie zapomniałam o największym problemie - niezwykłym, tajemniczym tatuażu, który pojawił się na moich bladych plecach. Prawie, ponieważ cały czas czuję jego obecność.  O dziwo, nie przeszkadza mi on. Jest on jak dotyk dłoni na ramionach. Otwieram ze zdziwienia usta - nie mogę uwierzyć, że tak pomyślałam.  Co się ze mną dzieje?  

Wstaję z łóżka i szybkim krokiem podchodzę do drzwi, by je zamknąć na klucz. Ostatnie, czego mi trzeba właśnie w tym momencie, to rodzice gapiący się na mój tatuaż. Otwieram szafę i wyjmuję z niej czarne spodnie, t-shirt i szarą bluzę. Spod łóżka wyjmuję stare trampki i zakładam je na nogi. Glany zostawiłam na dole, a nie mam ochoty na kolejną rozmowę.  Wrzucam do kieszeni iPoda i słuchawki. Gdyby nie stypendium artystyczne, nigdy nie mogłabym sobie na niego pozwolić. Zbiegam na dół i rzucam krótkie „Wychodzę”.  Mam nadzieję, że nie spotkam po drodze ojca. Pomimo tego, że jest połowa kwietnia, nie jest za ciepło. Wkładam słuchawki do uszu, włączam iPoda, wybierając losową piosenkę. Otwieram usta ze zdziwienia, słysząc „Black & Yellow” - Wiz Khalifa. Dawno nie słuchałam tego kawałka.  Kierując się w stronę centrum, dochodzę do wniosku, że otwieranie ust w momentach zszokowania jest dziwnym nawykiem, którego powinnam się pozbyć. Śmieję się głośno, zwracając na siebie uwagę przechodniów. Wydarzyło się dziś tyle rzeczy, a ja przyjmuję się moimi dziwnymi zwyczajami. Nagle mam wielką ochotę pobiegać, co jest dosyć dziwne, patrząc na to, że nienawidzę wszystkich form aktywności fizycznej. Podciągam rękawy i skręcam w spokojną ulicę, której sobie nie przypominam.  Odrobinę przyspieszam, a później zaczynam biec. Przebieram nogami coraz szybciej, jednak nadal zbyt wolno. Zaciskam pięści i staram się stawiać większe kroki. Nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, jednak ja nie daję a wygraną i biegnę dalej.  Nie skupiam się mijanych domach, trawnikach czy ludziach, ani na tym, jak wyglądam. Chcę po prostu biec i… uciec.  To jest tak oczywiste, że prawie się zatrzymałam.  Próbuję ucieczki, jak małe dziecko.  Gdy zmęczenie bierze górę, zatrzymuję się na łące. Staję w lekkim rozkroku i opieram ręce o kolana. Rozglądam się dookoła. Gdzie ja do cholery jestem?  Najbliższe domy znajdują się jakieś jakiś kilometr za mną, a dwieście metrów dalej zaczyna się las. Nagle zdaję sobie sprawę, że jest mi bardzo gorąco.  Prawie padam ze zmęczenia, ale kieruję się w stronę lasu. Może tam będzie chłodniej. 

Nie zastanawiając się, mijam kolejne drzewa, aż w końcu trafiam na strumień. Metr od niego leży wielki, płaski kamień.  Nabieram lodowata wodę w gorące ręce i wącham ją. Zastanawiam się, czy mogę jej się napić, ale jestem tak spragniona, że zbliżam do niej wargi. Piję bardzo łapczywie, jak gdybym nigdy nie miała kontaktu z wodą.  Będę chora jak nic, myślę. Obmywam spoconą twarz, po czym zdejmuję bluzę i kładę się na kamień. Nigdy, powtarzam, nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona. Odnoszę wrażenie, że bolą mnie wszystkie wnętrzności i nie mogę oddychać.  Uśmiecham się pomimo zmęczenia. Udało mi się! Uciekłam przed myślami! W tej chwili uśmiech mi schodzi z twarzy. Uświadamiam sobie, przed czym uciekałam.  Wraca do mnie wszystko. Pieczenie pleców, piękny, lecz niechciany tatuaż, nieznana ciotka, zachowanie ojca. Nikt mnie tu nie widzi, jestem sama. 

Zaczynam płakać. Jestem zła, przerażona, zaskoczona. Nie płakałam od ośmiu lat, bez względu na to, co się działo. Teraz, przerosły mnie wydarzenia jednego dnia. To zdecydowanie najgorszy prezent w historii. To twój jedyny prezent, jaki dostałaś od dziewiątych urodzin, szepce moja podświadomość.  Każę jej się zamknąć. To nie jest dobry moment na wracanie do wspomnień. Moim głównym problemem jestem ja… Czy komukolwiek tej planecie zdarzyło się obudzić w nocy z tatuażem? Nie mówię o przypadkach, kiedy ludzie wracają z imprezy.  Nie wierzę w magię, ale… Co to mogło być? 

Cudem odnajduję drogę powrotną. Nie mam pojęcia jak mi się to udaje, bo nigdzie nie ma wydeptanej ścieżki. Skręcałam automatycznie, nie zastanawiając się gdzie idę. Gdy wchodzę do domu, widzę rodziców jedzących obiad. Ojciec nie podnosi nawet nie mnie wzroku.
-W poniedziałek wieczorem masz pociąg - mówi podniesionym tonem. - Zastanów się, co chcesz zabrać. 

Wlokę się na górę. Rzucam iPoda na biurko i padam na łóżko. Jestem w przepoconym dresie, ale nie mam nawet siły ponieść nogi, ani ręki. To czas na sen.

            Gdy otwieram oczy, na zewnątrz jest ciemno. Zegar wskazuje dwudziestą trzecią. Czuję się okropnie brudna.  Biorę potrzebne rzeczy z pokoju i idę do łazienki, w której, na szczęście, nikogo nie ma. Szybko rozbieram się i rzucam ciuchy do prania. Zerkam w lustro. Tatuaż nadal tam jest. Zginam rękę i kieruję ku niemu dłoń. Gdy opuszki palców dotykają wzoru, czuję delikatne kopnięcie prądu, które rozbudza mnie całkowicie. Co jest?  Kolejny raz dotykam tatuażu, lecz teraz kopniecie jest o wiele mocniejsze! Ałł! Nie mogę dotknąć moich własnych pleców. Wskakuję do wanny z nadzieją, że tatuaż nie ma właściwości urządzenia elektronicznego. 

            Następnego ranka budzę się wyjątkowo wyspana. Otwieram oczy i, z uśmiechem na ustach, witam nowy dzień. Czuję się szczęśliwa. Siadam na łóżku. To właśnie w tym momencie przypominam sobie wszystkie ostatnie wydarzenia.  Szczęście ucieka ze mnie jak z przebitego balonika. Cholera, to jednak nie był sen.  Dotykam mojego grzbietu i czuję znajome kopnięcie prądu.  Czy kiedykolwiek dowiem się, co się stało?

            Myślę tylko o wyjeździe. Nie ważne, czy jem, chodzę, skaczę, czytam, nudzę się. Wszystko jest przeciwko mnie.  Wieczorem próbuję oderwać się od złych myśli. Wychodzę z domu w towarzystwie nieśmiertelnego iPoda. Krążę uliczkami, przyglądając się mijanym ludziom. Ciekawe, czy oni też zmierzają się z takimi problemami? Czy przez chwile bezmyślności ponoszą ogromne konsekwencje? Czy budzą się w dniu urodzin z tatuażem? Patrzę na ich różnorodne twarze. Są smutni, zniecierpliwieni, szczęśliwi, roześmiani. Identyczni, a zarazem tacy inni. Ciekawe jak ja wyglądam w ich oczach. Do której szufladki mnie wkładają?  Czy domyślają się, co przeżywam? Skręcam do parku i siadam na ławce koło jeziorka. Nie mam bladego pojęcia, co ja tu robię. Przecież nienawidzę ludzi. Może to za wielkie słowa, ale ja nie jestem zbyt towarzyska.  Odpowiedź nasuwa się sama - potrzebuję kogoś. Sama nie wiem kogo. Potrzebuję otoczenia ludzi. To coś, co daje mi świadomość, że jeszcze stąpam po ziemi. Ja, wieczny samotnik, pragnę być wśród innych istot żywych. Chcę rozmawiać z nimi, podzielić się z nimi moimi myślami i ostrzec ich. Ta ostania myśl jest wprost absurdalna. Co bym im powiedziała? Cześć, obudziłam się rano z tatuażem i wywalili mnie ze szkoły?  Nie potrafię określić czego potrzebuję i co planuję zrobić. Nie potrafię poradzić sobie z tym, co się dzieje. To wszystko jest do kitu. Chciałabym, aby nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawił się ktoś, kto odpowiedziałby mi na wszystkie moje pytania. Żeby wyjaśnił mi, jakim cudem na moich plecach pojawił się tatuaż. To właśnie w tym momencie odwracam się w prawo i widzę, że siedzi obok mnie nie kto inny tylko rudzielec, ubrany w brązowe rurki i beżowy sweter.
Wyjmuję z uszu słuchawki i wpatruję się w dziewczynę.
- Cześć, wywalili cię? - Pyta zaciekawiona.
- To nie powinien być twój interes- mrużę oczy. - Śledzisz mnie?
Ruda prycha zirytowana.
-Oczywiście, że nie! Niektórzy ludzie po prostu wychodzą z domu dla rozrywki.
Mierzę ją wzrokiem, po czym wstaję z miejsca i idę przed siebie.
-Czekaj! -dogania mnie. - To był żart! 
-Niespecjalnie śmieszny – burczę.
Ruda wywraca oczami.
-Poczucia humoru to ty nie masz. Wiesz chociaż jak się nazywam?- Pyta.
Gdy orientuje się, że nie mam pojęcia, dodaje lekko zirytowanym głosem:
- Sophie. Uczymy się razem od kilku lat.
- Jak to możliwe, że nigdy cię nie widziałam?
- Może czas wybrać się do okulisty – sugeruje.
- Tak, jasne- zbywam ją.
- To co z tą szkołą? – pyta się cierpliwie.
- Kiepska sprawa – mówię.- Wywalili mnie.
-No nieźle - Sophie jest pod wrażeniem.
Dla kogo nieźle, dla tego nieźle, myślę. Rudzielec wskakuje na murek i idzie po nim przez jakiś czas.
-Co teraz? - pyta.
Wzruszam ramionami.
-Wyjeżdżam - mimo usilnych starań brzmię, jakbym miała się za chwilę rozpłakać.
-Daleko?
Milczę.
-Daj spokój - mówi oburzona. - Myślisz, że komuś powiem? Ciekawe komu. Tej platynowej suce? Ludziom z kółka ekologicznego?
 Mimo usilnych starań zachowania powagi, wybucham śmiechem.
-Co wydarzyło się po tym jak uciekłam? –pytam, chociaż mało mnie to obchodzi.
Sophie wzrusza ramionami.
-Ja wróciłam do szkoły. Po godzinie usłyszałam wersję, że zaatakowałaś przewodniczącą nożem.
-Cholerne plotki.
-Wyluzuj, ludzie zapomną.
-Tak naprawdę nigdy nie zapominają- mówię cicho. 

~~~~~~
Jest dwójka. Po bardzo długiej przerwie, ale jest. Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem. Mam nadzieję, że tym razem jest mnie błędów. Udało mi się znaleźć betę. Teraz tylko muszę uporać się z grafiką.

Beta: Aoi-chan

27 marca 2013

01. O krok od Liceum Al Capone


Nienawidzę tych ludzi - gwaru ich rozmów, szeptów za plecami, kartek, które podają sobie na lekcjach. Nienawidzę tej szkoły, stołówki i nawet szafek stojących gdzieś na korytarzach.  Głowa boli mnie okropnie od hałasu panującego dookoła. Mam wyjątkowo czuły słuch, który ZDECYDOWANIE nie jest przydatny w liceum.
. 
Wyjmuję z kieszeni mojego rozlatującego się iPoda, by chociaż w minimalnym stopniu zagłuszyć gwar panujący na stołówce. Rozplątując słuchawki obserwuję to, co dzieje się dookoła mnie. Zawsze siedzę na tym samym miejscu, w kącie pomieszczenia. Dzięki temu mogę mieć chociaż chwilę spokoju. No cóż, przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. Wkładam słuchawki do uszu i włączam losowy kawałek. Gwar rozmowy cichnie, dzięki wrzeszczącemu po niemiecku mężczyźnie. Z jego pełnego furii krzyku nie rozumiem nic, lecz jestem mu wdzięczna za chwilę wytchnienia od wszechobecnego hałasu.
     
Skubiąc moją sałatkę obserwuję wszystko, co dzieje się dookoła. Meredith Slayer, przewodnicząca samorządu szkolnego, z ogromnym zaangażowaniem próbuje powiesić plakat informujący o szkolnym konkursie talentów. Napis „obecność obowiązkowa” wcale nie poprawia mi humoru. Świetnie, myślę, nie ma to jak oglądanie pryszczatych nastolatków marzących o sławie.  Meredith kołysze się na drabinie. Wszyscy bez wyjątku wstrzymują oddech.  Spadnie. Nie ma innego wyjścia. Złamana noga, może ręka powstrzyma ją od robienia zamieszania w szkole.  Drabina przewraca się, a razem z nią Meredith.
 
Parę sekund później, gdy uczniowie dostrzegają, co się stało, grupa osób podbiega do dziewczyny. Meredith nie płacze, jest bardzo zszokowana. Sałatka przestaje mi smakować, więc wstaję powoli  z krzesła, przekładam moją czarną torbę przez ramię, biorę tacę z posiłkiem i zmierzam do kosza. Próbuję przepchać się przez tłumek otaczający przewodniczącą szkoły. Cudem omijam grupę panikujących nastolatków i wyrzucam resztki do kosza. Przypadkiem wyszarpuję sobie słuchawki z uszu.
 - No,no, Aurelia Clockville przyczynia się do zakłady ludzkości.
Gwałtownie odwracam się do tyłu. Przede mną stoi niska, rudowłosa dziewczyna z wysoko uniesioną głową.  Kojarzę ją, chyba chodzi ze mną na francuski. Jestem zaskoczona tym, że pamięta moje imię i co więcej- wymówiła je poprawnie.
 - Słucham?
 - Wiesz, ile osób dałoby się pokroić, by ich bliscy mogli zjeść coś takiego? – lamentuje.  – Co z tobą jest nie tak?
Schylam się, by zdjąć jakiś papierek z glanów. Mam ochotę roześmiać jej się w twarz. Jestem zaskoczona, że nie bała się do mnie odezwać  - większość ludzi po prostu mnie unika, poza tym nie interesują mnie głodne dzieci.  Nagle ktoś popycha mnie do przodu. Widocznie dziki tłumek wokół Meredith rozchodzi się. Cudem odzyskuję równowagę
 - Słuchaj, zawsze możesz wyjąc to z kosza i zrobić z tym coś pożytecznego. Nie marnuj mojego czasu, dziewczynko. 
Rudowłosa otwiera usta, widocznie nie mogąc pogodzić się z moją reakcją. Chyba sądzi, że z pokorą wyjmę sałatkę i zadeklaruję, że od dziś będę szalonym ekologiem. Życie bywa okrutne. Dziewczyna zamyka usta, gdy zakładam ponownie słuchawki. Ruda chyba zaczyna coś krzyczeć, lecz ja odwracam się gwałtownie. Wpadam na kogoś, uderzając go przypadkiem ręką i słyszę okropny pisk. Moim oczom ukazuje się Meredith, wcale nie wyglądająca na obolałą. No tak- głupi ma zawsze szczęście 
 - Ty głupia szmato! -  krzyczy łapiąc się za rękę.
 - Jakiś problem? Spoglądam na nią, mrużąc oczy. Jej platynowe włosy, na które pada słońce, rażą mnie niemiłosiernie. Dlaczego inni uczniowie tego nie dostrzegają?
 - Nie widzisz, że jestem poszkodowana? Musze dostać się do pielęgniarki!
 - Tobie pomoże tylko psychiatra, skarbie- Uśmiecham się słodko.
 - Zamknij się, głupia czarownico.  Twoich starych w życiu nie byłoby stać na psychiatrę. Nadal pracują w tej starej fabryce? 
Meredith szarpie mnie za włosy.  Bez zastanowienia uderzam ją pięścią w twarz. Ma na sobie tyle tapety, że z pewnością nie stanie jej się nic złego.  Stoję w miejscu i obserwuję wszystko to, co dzieje się wokół mnie. Nie umyka mi żaden, nawet najdrobniejszy szczegół - jak zawsze. Widzę Meredith upadającą do tyłu, w ramiona jakiegoś zszokowanego pierwszaka w kwadratowych okularach i zielonej, kraciastej koszuli. Samorząd szkolny szuka jakiegoś nauczyciela. Ludzie kręcą się wokoło nie wiedząc, co robić. Ruda skacze do mnie i wyciąga mnie ze stołówki. Jestem lekko oszołomiona moją impulsywnością, więc dziewczyna radzi sobie ze mną bez problemu. Zmierzamy w stronę wyjścia ze szkoły. Gdy wokół nas nie ma już tylu ludzi, odzywa się:
 - Masz przejebane- Splata przed sobą ręce. Dziewczyna próbuje być poważna, lecz zdradzają ją jej zielone, śmiejące się oczy.
 - Nie pierwszy i nie ostatni raz. Od dziś będziesz mnie śledziła?
Ruda puka się w głowę palcem wskazującym.
 - Ratuję cię, głupia buntowniczko!
 - Sama sobie poradzę - burczę - Nie potrzebna mi pomoc. Radzę sobie sama. Zawsze.
 - Super. Coś jeszcze? - Rudzielec śmieje się.
 - Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz.  Najpierw masz do mnie pretensje, że nie dbam o dobro świata. Później ratujesz mnie od Platynowej Mary, która prawdopodobnie teraz robi raban w całej szkole. Na końcu uprowadzasz mnie ze szkoły i mnie wyśmiewasz. Nie potrzebuję łaski, serio. 
Błyszczące oczy Rudej stają się smutne, a ich kolor zaczyna przypomnieć brudną rzekę z odpadkami. 
 - Chciałam pomóc – mówi łamiącym się głosem
 - Ja nie potrzebuję pomocy! - krzyczę. Poprawiam moją torbę na ramieniu i biegnę do domu, nie reagując na jej krzyk.

Gdy wpadam do domu, widzę rodziców siedzących w salonie. Mama siedzi na fotelu, twarz ma schowaną w dłoniach. Kiedy jest smutna, wygląda o wiele starzej. Jej oczy stają się czarnymi dziurami żalu- wystarczy w nie spojrzeć, a twoje serce rozpada się na kawałki. Byłaby piękną kobietą, gdyby tylko nie spędzała całych dni w okropnej fabryce na przedmieściach, gdzie przebywa każdego dnia po kilkanaście godzin. Kiedyś miała bardzo długie czarne włosy, lecz ścięła je, gdy zaczęły przeszkadzać jej w pracy. Moja mama pozostała piękna. Tylko, że ej piękno jest przejmująco smutne. Mój ojciec jest dość korpulentnym mężczyzną. Kiedyś miał rude włosy, lecz dziś na jego głowie została ich tylko garstka, która straciła swój dawny kolor. Jest ochroniarzem w fabryce, w której pracuje moja rodzicielka. W teorii powinien pilnować budynku- w praktyce przez większość dnia dźwiga ciężkie skrzynie.
 
Mama prostuje się, gdy słyszy moje kroki.  Jest jeszcze smutniejsza niż zazwyczaj. Nie dziwię się, że dyrektor Hanks zadzwonił do nich do pracy. Zaatakowałam uczennicę. Regulamin szkoły stawiał sprawę jasno. Na moją korzyść z pewnością nie wpływa fakt, że nie jest to pierwsza taka sytuacja. Jestem natomiast zszokowana faktem, że oboje moi rodzice zwolnili się w tym dniu z pracy. Ostatni raz taka sytuacja zdarzyła się osiem lat temu…
- Siadaj – mówi tata. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś?
 - Tato, ona sprowoko…
 - Nie obchodzi mnie to! Zostałaś wyrzucona ze szkoły, głupia gówniaro!
Nie jestem zszokowana. Tata ma prawo być wściekły.  Zawsze zależało mu na moich stopniach, lecz odnoszę wrażenie, że teraz chodzi o coś innego…
 - Taki wstyd – mówi mama. – Jak ja mam pokazać się w pracy? Co wszyscy powiedzą?
Nie wiem, co powinnam zrobić. Przeprosić? Wyjść z pokoju? Jak zwykle zdanie obcych ludzi jest dla nich najważniejsze. Stoję oparta o ścianę, ze spuszczoną głową. Czekam. Niech tata ochłonie, a wtedy wszystkie emocje opadną. Jestem na siebie wścieła. Przecież doskonale wiedziałam, że nie dostanę drugiej szansy. Nagle robi mi się biało przed oczami. Jest mi gorąco, duszno i nie dam rady stać. Osuwam się po ścianie. Słyszę krzyk taty, lecz nie widzę już nic.
 
Czuję okropny ból głowy, jak gdybym mocno oberwała od kogoś młotkiem. Otwieram moje powieki z wielkim trudem. Fala białego światła oślepia mnie. Odruchowo zamykam oczy. Ponawiam próbę, tym razem udaje mi się zobaczyć nieco więcej. Jestem w jakimś białym pomieszczeniu. Rozglądam się dookoła. Pod ścianą mama śpi na krześle. Wygląda na to, że znalazłam się w szpitalu. Cudnie. Ale… Co ja tu robię?


Nagle przypominam sobie wszystkie wydarzenia. Uderzyłam Platynową Mary, pokłóciłam się z Rudą, wróciłam do domu, rozmawiałam z rodzicami i prawdopodobnie zemdlałam. Nagle do sali wchodzi młody lekarz.
 - Dzień dobry. Jak się czujesz?
 - Dobrze, tak myślę. Trochę boli mnie głowa - Nie było sensu kłamać - Ile spałam?
 - Dość długo- odpowiada wymijająco lekarz. - Zasłabłaś. Niestety, nie jesteśmy pewni z jakiego powodu. Prawdopodobnie była to reakcja organizmu na stres i przemęczenie,
 - Kiedy będę mogła wrócić do domu? - pytam z nadzieją. Szpital to kolejny punkt do mojej listy rzeczy, których nienawidzę
 - Możliwe, że już dziś. Pielęgniarka zaraz zaprowadzi cię na badania. Nie zajmie to zbyt wiele czasu.
Lekarz wychodzi. W tym czasie budzi się moja mama. Otwiera szeroko oczy i podchodzi do szpitalnego łóżka.
 - Aurelia, kochanie. Tak się martwiłam. Jak się czujesz?
 - Ja… Całkiem dobrze. Lekarz powiedział, że może dziś wrócę do domu – przerywam na chwilę. – Mamo, co z tatą? Dlaczego ty nie jesteś w pracy?
 - On też się martwi kochanie, chociaż jest w pracy – odpowiada mama mętnym tonem. – Zamieniłam się z Helen.
 - Co ze szkołą? – pytam, ukrywając niepokój. Ton mamy lekko mnie przeraził.
W naszym mieście są tylko 3 szkoły średnie.  Dla dzieci uzdolnionych, dla przeciętniaków i dla przyszłych kryminalistów. Nie mam szans, aby dostać się do szkoły dla uzdolnionych dzieciaków. Chyba wydałam na siebie wyrok.  Kim zostanę? Morderczynią? Złodziejką? Prostytutką?
 - Rozmawiałam z dyrektorem - odpowiada po chwili mama - Możesz zostać w szkole, pod warunkiem, że przez miesiąc będziesz pomagała w szkole woźnemu. To forma prac społecznych.
 - Super, dzięki. Lepsze to niż Liceum Al Capone… - Mama krzywi się słysząc tę nazwę.
 - Nie mów tak, to nie jest żadne liceum Al Capone, te dzieciaki są normalne, ale…
 - Tak, tak. Są z trudnych rodzin. Rozumiem.
Do sali wchodzi niska, czarnoskóra pielęgniarka. Wita się z nami i zabiera mnie na rutynowe badania.


Ze szpitala wychodzę w towarzystwie mamy. Wsiadamy w nasz stary samochód i ruszamy ku domowi. Ze starego radia leci „Sweet Home Alabama”. Wpatruję się tępo w widoki za oknem.  Nie mam na nic ochoty. Perspektywa sprzątania szkoły nie jest taka tragiczna jak mogłoby się wydawać.  Dobija mnie zaś myśl, że muszę wrócić do szkoły. Jestem teraz tam wrogiem publicznym numer jeden - z pewnością. Naraziłam się królowej szkoły, co więcej uderzyłam ją. Nigdy nie byłam lubianą osobą, ludzie nie dostrzegali mnie, umykałam ich uwadze. Teraz mnie zauważyli… Mam nadzieję, że Ruda nie będzie za mną łazić. Może potraktowałam ją zbyt ostro? Skąd mam to wiedzieć?! Nigdy nie miałam przyjaciółki, ani nawet koleżanki. Co się robi ze śledzącymi cię rudzielcami?
                 
Mama wysadza mnie na przystanku, a sama pędzi do pracy. „Fabryczne osiedle” tak wszyscy nazywają tę okolicę. Prawdopodobnie, dlatego, że dorośli mieszkańcy pracują w okolicznym zakładzie. Stare, zniszczone domy i często zaniedbane podwórka- to częsty widok, który nikogo nie dziwi. Chodnik zwykle pomalowany kredą przez dzieci, jest dziś zupełnie czysty, ponieważ ostatnimi czasy często pada. Zawsze jestem pozytywnie zaskoczona determinacją tych dzieciaków. Pomimo tego, że ich dzieła niedługo zmyje ulewny deszcz, one cierpliwie tworzą nowe rysunki.
            
Nadal idąc szybkim krokiem mijam „stypiarnię”, czyli miejsce spotkań młodzieży z Liceum Al. Capone. Rozlatujący się budynek ze starymi, cuchnącymi meblami w środku.  Nienawidzę tych ludzi, chociaż nie rozmawiałam z nimi przez osiem lat. Zaciskam pięści i znowu zaczynam biec.
Wchodzę po stopniach na werandę i otwieram drzwi. Czuję zapach mojego domu. Jestem u siebie. Wbiegam po stopniach do mojego pokoju. Widzę znajome, szare ściany pokryte czarnymi zawijasami wyglądającymi jak kwiaty. Pomalowałam ten pokój całkowicie samodzielnie i jestem niesamowicie dumna z tego dzieła. Widzę też bardzo stare brązowe meble, zniszczone łóżko i biurko poplamione farbami. Za oknem robi się coraz cieplej. Rzucam torbę na łóżko, zdejmuję buty, chwytam w rękę bieliznę, stare dresy, ogromną koszulkę i ruszam do łazienki, którą dzielę z rodzicami. Rozbieram się, rzucam ciuchy do kosza na pranie i spoglądam lustro. Wyglądam przerażająco. Moja niesamowicie blada cera, ma szarawy odcień. Brązowe oczy patrzą jakoś smutno, a moje czerwone włosy, niegdyś czarne, teraz są poplątane.
-Smaż się w piekle – burczę do swojego odbicia.
Wchodzę pod prysznic, odkręcam wodę i próbuję zapomnieć o szkole - przecież jest piątek.


Leżę na brzuchu i wtulam głowę w poduszkę. Plecy pieką mnie niesamowicie. Czuje się jakbym leżała cały dzień na słońcu. Lekarz nie wspominał, że coś takiego może się zdarzyć.  Sięgam po iPoda, a w oczy rzuca mi się data; już dziś jest 14.04.
-Wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin Aurelio – szepczę do siebie.
Wkładam do uszu słuchawki i włączam „Stairway to Heaven”. Nadal nie mogę zasnąć.  Plecy pieką mnie coraz bardziej.  Z bólu gryzę poduszkę. Co się dzieje? Nie będę budziła rodziców, poczekam do rana. Czy ja płonę? Wydaje mi się, że tak. Jest coraz gorzej, ale w końcu zasypiam.
 

Jest mi przeraźliwie zimno. Okna są zamknięte, tak jak drzwi. Wracam do łóżka, lecz nie potrafię zasnąć ponownie.  Wyjmuję z szafy jakieś stare ciuchy i idę do łazienki.  Po cichu otwieram drzwi by nie obudzić rodziców. Zdejmuję ciuchy i już chcę wejść pod prysznic, lecz odruchowo zerkam w lustro.  Moje plecy… Robi mi się słabo. Biorę do rąk lusterko stojące na pralce i ustawiam się tak by zobaczyć moje plecy. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję.


Włosy mam spięte w kok, wiec idealnie widzę to, co pojawiło się na moich bladych plecach. Na tle srebrnych, wytatuowanych skrzydeł, między łopatkami znajduje się otwarty, złoty zegarek kieszonkowy. Na jego tarczy wpleciony został napis „timeleste ermenascare”. Wskazówki, na których znajdują się delikatne kwiatki, wskazują godzinę szóstą.  Łańcuszek zegarka, zbudowany jest  z małych okręgów. Ciągnął się właściwie przez całą środkową część pleców. Wewnątrz obszaru zaznaczonego łańcuszkiem znajdują się złote odgałęzienia przypominające pędy kwiatów. Przepiękne zawijasy zdecydowanie zwracają na siebie uwagę.
Widziałam już kiedyś ten sam motyw, lecz nie potrafię określić gdzie. Wiem, że widziałam go dawno, ale…To nie może być prawda. To się nie dzieje. Co się stało tamtej nocy? Skąd wziął się ten piękny tatuaż?
 
~~~~~~
Stało się- wysłałam w świat pierwszy rozdział. Prawda jest taka, że pomysł na opowiadanie "Córka czasu" powstał ponad rok temu, a rozdział na opublikowanie czeka dziewięć miesięcy. Mam nadzieję, że moja twórczość przypadnie Wam do gustu. Zachęcam do wyrażania swoich opinii w komentarzach. :) Zerknijcie również na prawą stronę bloga.
PS. Bardzo proszę- zwracajcie mi uwagę na błędy, które popełniam. Dzięki temu uniknę ich w przyszłości.